sobota, 14 lipca 2012

trains & ERROR

Mazurska sielanka wciąż trwa. Z małymi przerwami. Wczoraj złożyła mnie jednodniowa choroba. Prawdopodobnie... reumatyzm - czy to nie CHORE?? Żeby w tym wieku, takie dolegliwości... sypię się! Ale prawda jest taka, że najwyraźniej klimat, w którym dane mi było powitać świat i gdzie mam zapuszczone korzonki, nie służy mojemu zdrowiu. Zwłaszcza, że to nie pierwszy raz miałam ten straszny, nie znający jednego adekwatnego synonimu do 'wiercąco-kręcąco-rwąco-gnący' (określenie autorskie) ból w okolicach stawów ( i jezior... ahahahah, dobre nie?). A tfu! Na szczęście ów nieokreślony przysparzacz cierpienia przeminął z wiatrem i wziął ze sobą pannę gorączkę. Dzisiaj dla odmiany mam "trupią" temperaturę, a raczej nie-do-temperaturę. Coś tam około 35 stopni. Cóż, narzekałam na upały, to teraz mam dla ochłody. 

Niby koniec wolnej chaty, bo własnie wróciła z wczasów w Bułgarii moja babciobabka (która wprost nie cierpi jak ją nazywam(y) "babką" - zupełnie nie wiedzieć czemu, gdyż sama osobiście personalnie wolałabym, gdyby do mnie wnuczki zwracały się w ten właśnie sposób, wkońcu "babka" to taka, równa babka, fajna babka, gorąca babka (z pieca)... a "babcia", hmm, ma w sobie ten pierwiastek wieku i przeżytych lat i jakoś tak niemrawo i nieżwawo brzmi, ale skoro nie harda babka, tylko niepozorna babcia, to niech będzie ta babcia - dla picu, bo moja babka, tfu!, znaczy babcia, to taka właśnie zwariowana babka, no ale jak kto woli!). No więc, wracając do tematu, który gdzieś tam został tknięty palcem, a zepchnięty łokciem przez moje nawiasowe dygresje (które wprost uwielbiam snuć, bo to taka gimnastyka myślenia i rozumienia na wielu równoległych i nie poziomach, hihihi), chata niby miała przestać być wolna i wyzwolona, ale jednak babCIA pojechała do swojego domku w lesie z miniwyrzutami sumienia i zostawiła nas samych. Zresztą i tak jutro ruszamy do stolicy, szykuje się grill, więc i spotkanko z kochanymi mordziuniami też się zorganizuje. A potem jeszcze wracam tutaj z mamą, wkońcu może troszkę się poopalamy wspólnie i będzie czas poczytać książkę na plaży, ha! 

Po wczorajszym gniciu w domu i gotowaniu się we własnym ciele wstrząsanym dreszczami jak gotowana żywcem krewetka, wreszcie mogłam wyjść z domku. Ruszyliśmy w stronę dworca szukając ciekawej miejscówki na zdjęcia. I co zawsze mnie zadziwia, gdy wychodzę z domu z zamiarem zrobienia zdjęć, nigdy nie mam dokładnie przewidziane jaka będzie sceneria i gdzie wkońcu padnie pierwsza fotka. Tak też było i dzisiaj, trochę w planach miałam odległy most, ale skończyło się na rozwalającym się budynku ekspertyzy kolejowej z czerwonej cegły. Mili panowie z ochrony pozwolili nam ruszyć na opuszczone tory z wagonami-cysternami. Wszystko byłoby idealnie, gdyby tylko mój aparat nie postanowił nagle zdechnąć... a mianowicie zasłabł i w jego wątłym body zaistniał error (press again shutter release button...).  Mam nadzieję, że sytuację ponownie uratuje spirytus! Nie, nie będziemy topić smutków w alkoholu, postaram się po prostu przeczyścić trochę styki i mieć nadzieję, że metoda ta zakończy się sukcesem, tak jak i ostatnim razem.

Nie mniej jednak, spośród zaistniałych zdjęć wybrałam aż nadto i oto one! 

























see you ;)

Skirt - Stradivarius; top - H&M ; jacket - no name (second hand) ; bag - zara ; shoes - no name ; hat - vans ; jewellery - h&m ; pants - allegro

photo : my lovely zz

5 komentarzy: