niedziela, 30 września 2012

automne TRIdimensionnelle

Jesień - choć nieco depresyjna, to jednak raduje tym odmiennym nieco nostalgicznym stanem. Zmiana dekoracji z letnich i frywolnych na te poważniejsze i stonowane. Przyjemna dla oka zmiana kolorystyki znajduje odbicie w ubraniach jakie mam ochotę na siebie założyć. Tajemnicza oberżyna, krwistoczerwone wino, dojrzała śliwka, pogodna dynia, przejrzała nasycona zieleń, orzechowe brązy, soczyste złoto jabłek i gruszek. 

Autumn, this time of the year when you feel a bit depressed and nostalgic, but still - it makes you feel satisfied with the changes visible in the nature. It's a nice change of scenery when the idyllic summer ends and begins more serious part of the year (but yet not so severe as the winter...). I like it when the clothes I'm wearing correspond with my mood and the time. Mysterious eggplant, sanguineous wine, mellow plum, sunny pumpkin, overripe and saturated green, nutty brown and luscious gold of apples and peers.

L’automne, c’est un saison un peu depressif et nostalgique. Toutefois, c’est aussi un changement satisfaisant de déco. L’été frivole et bucolique passe, l’automne plus sérieux arrive.Une vraie explosion des couleurs! Paradis éphémère des peintres. J’aime bien quand ce que je porte reflète mon humeur et le temps.  L’aubergine mysterieux, ving sanguinaire, vin de couleur de sang, prune mûre, citrouille, verdure sursaturée, or des pommes et des poires.




















and yes - public toilet style:
;)



jacket - mango; jeans&pull - hm; bag - river island; top - topshop, second hand; shoes - venezia; dog - Mashka :)

photos: ivo




sobota, 22 września 2012

paris in love



Puk puk?
Jest tu kto? Nawet ja nieśmiało tu zaglądam po tak dłuuuugim milczeniu. Strasznie zaniedbałam sprawę, to fakt, ale to karygodne niedbalstwo było poniekąd spowodowane brakiem mojego dobrego przyjaciela - aparatu. Dopiero co wrócił do mnie z naprawy więc niebawem zacznę z jego pomocą uwieczniać genialne wizje stylizacji. :) Oczywiście przestrzegając zasady złotego środka i umiaru, co by migawka ponownie nie wyzionęła ducha...

Poza tym, jak to w życiu, zdarzenia dobre i złe poprzeplatały się ostatnimi czasy jak warkocz, dosłownie wesela i pogrzeby, radości i smutne chwile, sinusoida pozytywów i negatywów (bo obiektyw z aparatem był w naprawie...). Tuż przed wyjazdem do Paryża miała miejsce rodzinna tragedia, gdzie to również oprócz łez dopadł mnie potężny ładunek energii (w takich sytuacjach i niestety na takich okazjach wytwarza się ten unikalny rodzaj pozytywnej energii powstałej w wyniku spotkania się rodziny i znajomych, wymiany myśli, uśmiechów i łez i w rezultacie przeżytego katharsis, które w takie dni jest niezbędne do "przeżycia" doświadczonych emocji, i które ma miejsce już po zakończeniu ciężkich uroczystości i po ciepłych rozmowach z bliskimi). Z reguły takie dni sprawiają wrażenie kompletnie pozbawionych realizmu, jednak ten, o którym właśnie mowa, wydał się mi, mojej mamie i babci (gdyż jechałyśmy tam wspólnie) czymś w rodzaju drugiej strony lustra, nawet nie czymś na skraju, lecz czymś "poza" ze względu na okoliczności jakie miały miejsce, jak absurdalne "przegody" przeżyłyśmy jadąc na miejsce. Opowiadanie tego jest rzeczą zbędną, gdyż już wówczas stwierdziłyśmy iż nie miałoby to większego sensu - po pierwsze nikt by nam nie uwierzył, po drugie atmosfera niesamowitości i ironii losu była tak nasilona, że nawet najbarwniejsze opowiadanie nie byłoby w stanie oddać w słowach naszych ówczesnych myśli i "zgrzytu" jaki powstawał niemal na każdym przysłowiowym kroku. Mogę natomiast powiedzieć conajmniej tyle, że co chwila wszystkie trzy zapytywałyśmy siebie nawzajem: "Co jeszcze się zdarzy?! Co jeszcze?", a los zdawał się nam odpowiadać, za każdym razem zaskakująco.

Zanim o Paryżu, to jeszcze mała wymówka na wrzesień (bo z początkiem września byłam już z powrotem). Moja kocica Pusia przeszła drugą operację (pierwsza była zdaje się na przełomie czerwca/lipca), w wyniku której usunięto jej pozostałe sutki oraz jeden zaatakowany już przez raka węzeł chłonny. Natomiast suczka Masza równocześnie z kocią koleżanką wylądowała w zwierzęcej klinice - ona zaś miała zabieg sterylizacji. Obie operacje powiodły się, jednak wbrew pozorom rutynowy zabieg wykonany na piesku okazał się bardziej skomplikowany, a i jak się później okazało bardziej problematyczny w gojeniu. W efekcie przez okrągłe dwa tygodnie w domu były dwie pacjentki w arcystylowych szpitalnych kaftanach, o które trzeba było dbać jak o dzieci, przewijać, smarować, dawać zastrzyki, karmić i pilnować jak oczka w głowie. A że te "oczka" chore aż dwa, nietrudno było o zeza! Dopiero parę dni temu szwy zostały zdjęte i można było spokojnie odetchnąć. 
No, może nie do końca, ale przynajmiej w tej kwestii. Zamiast tego było sporo roboty, a potem jeszcze sporo gości. Pełna integracja rodzin - mojej i chłopaka, + koktajl kulturowy. Było ciekawie. ;)
No to teraz czas na news z ostatniej chwili... Otóż, gdy wreszcie nadarzył się wolny, luźny dzień, z okazji urodzin mamy, wspólnie z tatą mieliśmy spędzić go na rodzinnym obiadku w restauracji i wypadzie do kina. Miało być fajnie i leniwie, a skończyło się wizytą w szpitalu! Oczywiście to przeze mnie, bo gdybym nie spadła na głowę ze schodów, wszystko poszłoby zgodnie z planem. A tak to i siebie zdenerwowałam i rodziców, którzy w jednej chwili zzielenieli i wyglądali jak przybysze z kosmosu. Tak też ich poniekąd postrzegałam w chwili, gdy totalnie mnie zamroczyło. W konsekwencji musiałam udać się na przegląd i prześwietlenie, które wykazało rzekomo, że wszystko jest w porządku. Wszystko mnie boli, nie wspominając oczywiście o głowie, na której zaraz po upadku pojawił się guz wielkości drugiej głowy. Dlatego też ma dziś miejsce leniwa obolała sobota w łóżku.

No dobra, a teraz do rzeczy! Paryż. Poleciałam sama, ale na lotnisku już na mnie czekał. :) 
Było na luzie, ale intensywnie, ciekawość zdecydowanie przezwyciężała zmęczenie! Było siedzenie do późna i późne wstawanie. Ale wolno nam było, bo plan dnia zawsze zgotował nam sporo "krwi i potu". ;) A poza tym wszędzie te schody, czemu one są tam dosłonie wszędzie?! Gdy człowiek najbardziej zmęczony, a jeszcze niedajboże zabłądzi, wtedy trzeba zawrócić, a tam znów - schody!
Chyba nawet nie mam ochoty pisać, opisywać. Może tylko przy co poniektórych zdjeciach. Mówią one same za siebie! A o samym Paryżu pisać - to już wieje banałem. Za każdym razem zachwyca.
Dane nam było zatrzymać się na samiutkim Montmartre - czy mogło być lepiej? Z balkonu widać było nawet czubeczek samej Sacré Cœur. :)


Place du Tertre - wylęgarnia paryskiej malarii. ;)

  

Cmentarz na Montmartre. Moja samodzielna wycieczka w tamte rejony była mało owocna, udało mi się znaleźć tylko grób Degas oraz przypadkiem Zoli. Resztę odwiedzę następnym razem. Wszystko przez to, że zapomniałam mapy przy wejściu.




 Nocne spacerki w okolicach Montmartre, w poszukiwaniu dobrego piwa tudzież winka.





 
Widok z balkoniku w mieszkaniu na Eugène Sue. Piękny księżyc i czubek bazyliki. A jak i balkon to i wieczorkiem coś się na nim wypije.


Pod bazyliką. Panorama na miasto.

 
Jeden z paryskich kiciusiów napotkanych nieopodal Wersalu. :)






 A oto i Ona! ;)






 Centre Georges Pompidou:



Picasso jak zawsze rozbawił mnie do łez. Genialny!

 Max Ernst:





Świetna interpretacja Olympii Maneta! Moim skromnym zdaniem. :)


  Spacer po mieście to także second handy, lumpexy, vintage shop'y! Ha!!



Le Manoir de Paris - absolutnie przegenialny dom strachów! 23 aktorów opowiadających kilkanaście mrocznych historii z przeszłości Paryża! Dzwonnik z Notre Dame, wampiry, wilkołaki, alchemicy, la Voisin, kat, krwawy piekarz i barber, człowiek w żelaznej masce, upiór w operze, duch kobiety z paryskiego metra! BRRRR! Gorąco polecam, dreszcze gwarantowane, a przeżycie niezapomniane. VIANDE FRAICHE!!!


Okolice Montparnasse...


Chez Gladines - genialna knajpa, dużo się czeka, ale dobrze się zje i konkretnie się pije! Tanio i dobrze i swojsko! Dużo hałasu, dużo ludzi, potworny chaos - jak by się mogło wydawać, ale dwoje kelnerów i barmanów perfekcyjnie ogarnia sytuację, warto choćby wpaść i poobserwować. Ale będzie trudno nic nie zamówić, gdyż zapachy nęcą nozdrza! ;)


Nieopodal Sèvres, park przy obserwatorium astronomicznym.



Notre Dame, Ile de France, Sekwana, okolice:

Piwko nad Sekwaną i mały piknik.


Père Lachaise - tak, uwieeeeelbiam cmentarze. A ten? To prawdziwa aleja gwiazd!











Butte Chaumont:



La Défense.






Catacombes:




photos by: me & izz